9.10.2013

132

No doprawdy, świetnie mi idzie. Regularność wpisów wprost powala na kolana.

---

Po czterech pełnych tygodniach przedszkolnej socjalizacji syn - konsekwentnie kojarząc przedszkole ze smutnym obowiązkiem - postanowił wytoczyć cięższe działo w postaci zawalonego nosa, gruźliczego rychania i temperatur z okolic trzydziestej dziewiątej kreski. Wczuł się w rolę oskarowo, padł na łóżko około soboty i pozostał w nim do środy, żywiąc się na przemian ibuprofenem i paracetamolem. Oraz hektolitrami wody, chwała ci panie. Nie znałam dziecka od tej strony - leżącej niemowy z ospałym spojrzeniem, rozgrzanej jak piec kaflowy.
Październik rozpoczęliśmy więc szelestem zwolnienia lekarskiego, drineczkiem z zawiesistego Zinnatu i ścieraniem pawi.
Plan jest taki, że wraz z nowym tygodniem, po 14-dniowej przerwie, wracamy do rzeczywistości, choć syn konsekwentnie twierdzi, iż wciąż mu zdrowie nie pozwala. Nie przyjmuje do wiadomości poprawy stanu zdrowia, spektakularnie pokasłuje (o ile sobie przypomni, by nie zapomnieć...) i aplikuje do nosa sól fizjologiczną. Domaga się antybiotyku, na widok którego swego czasu rzygał dalej, niż wzrok sięga i co rusz mierzy temperaturę ("O, osiemdziesiąt tsy").

---

- Mamo, a psedskole to jest taka moja praca?
- Tak. Ja chodzę do pracy, tata chodzi do pracy i ty też - do przedszkola. Tam rysujesz, uczysz się i to jest taka twoja praca.
- A dlacego tata musi iść zapłacić za psedskole?
- Bo wszystkie panie, które się tam opiekują dziećmi, albo dla nich gotują, wykonują pracę. A za pracę trzeba zapłacić.
- Aha... A za moją...?
- . . .