5.08.2009

8

Nawet mnie, zagorzałej przeciwniczce urządzeń zwalniających człowieka z myślenia, zdarzyło się niedawno prowadzić samochód w asyście GPSa. Nie, żebym go potrzebowała, bo tę trasę mam przyjemność przemierzać jakieś 3 razy w miesiącu od około siedmiu lat, ale nowozakupiony sprzęt wymagał przetestowania. Uznaliśmy z mężem, że najlepiej zrobić to na drodze, którą znamy na wylot, by przypadkiem nie skończyć w jeziorze.
GPS okazał się o dziwo mało drażniący (nawet jak na 4-godzinną podróż), co nie zmienia jednak faktu, że nigdy w życiu nie zaufam bezgranicznie tej zarazie. Wyznaczenie trasy do Florencji z południowo-wschodniej Polski przez Szczecin (!) jakoś mnie nie przekonuje; no przepraszam.
Przy całym swoim sceptycyzmie muszę jednak przyznać, że funkcja ostrzegania o radarach i wałęsających się po drogach video-rejestratorach dosyć mnie urzekła. Szczególnie, że ostrzegał mnie ciepły, acz dość mechaniczny męski głos.
Mężczyzna zaklęty w niewielkim pudełeczku raczył mnie co jakiś czas następującymi komunikatami:
- Uwaga. Fotoradar stały.
- Uwaga. Fotoradar przenośny.
- Uwaga. Radiowóz z kamerą.

Zdarzało się też, że dbał nie tylko o mój portfel, ale i o moje bezpieczeństwo:
- Uwaga. Niebezpieczne miejsce.
- Uwaga. Niebezpieczny przejazd kolejowy.

Po dłuższej chwili ciszy, siedzący po mojej prawicy mąż także postanowił przemówić. Równie miękkim, przyjemnym głosem obwieścił:
- Uwaga. Przystojny mężczyzna na siedzeniu pasażera. Nie sp***dol tego.