19.08.2011

110

Są chwile, kiedy trud codzienności, zmęczenie i znużenie stają się najpełniejszym szczęściem z możliwych… Kiedy marudzące dziecko, plujące gotowanym przez dwie godziny obiadem, staje się na nowo cudem, najcenniejszym skarbem i sensem istnienia. Chwile, kiedy wstyd napisać, że cokolwiek poszło nie tak…

Rozmawiam z S. przez telefon. Narzekamy na rutynę, podobieństwo kolejnych dni, matczyne udręczenie… S. relacjonuje mi harmonogram nocnych przebudzeń półrocznego dziecka. Słucham, kiwając głową.
A zaraz potem, kątem oka, czytam to. I już nie wiem, co do mnie mówi. Do moich uszu docierają tylko strzępy jakiegoś bełkotu… Nie odpowiadam przez dłuższą chwilę.
Nie wierzę w dalszym ciągu. Nie rozumiem, nie chcę wierzyć. Mam przed oczami kilkumiesięcznego Igora. Wspominam chwile sprzed 7 lat, spędzone przy porannej kawie i przy fotoblogu Agaty. Widzę słodki uśmiech chłopca w kolorowym sweterku. Nawet nie myślałam wówczas o byciu matką.
Nie ma słów, by wyrazić to poczucie straty, niesprawiedliwości i bezsensu. Nie sądzę, że można żyć dalej…

109

Wciskam na blond główkę beżową czapkę z daszkiem, zapinam rzepy sandałków. Numer 21; powoli robią się za małe. Sadzam syna w wózku i przekazuję ster mężowi. Męska wyprawa w miasto.


- Odpocznij trochę… – z troską w głosie zleca mąż, fundując mi słodkie, popołudniowe sam na sam. Uśmiecha się, zamyka furtkę. Syn odczynia podręcznikowe papa.

Zamykam drzwi od domu, podpieram je plecami i biorę głęboki oddech. Cisza gwiżdże mi w uchu.


Staję przy zlewie, rozkręcam butelki po mleku i herbacie, zbieram gary z kuchenki, opróżniam zmywarkę… Szum wody z kranu, podmuch wiatru z uchylonego okna… Prawie jestem na wakacjach. Ścieram resztki sosu pomidorowego z krzesła do karmienia. Mija pół godziny.

Szczotką od odkurzacza wymiatam spod sofy plastikową, czerwoną kulę. Odkrywam panele spod warstwy kurzu, drobin poszarpanego styropianu, płatków tynku i niewielkich grudek błota. Remont i dziecko. I murarz/tynkarz/syfiarz. Partacz.

Wciągam do odkurzacza coś, co zmienia mi go na moment w rozjuszonego grzechotnika. Uznaję prędko, że chyba jednak nie będę się zastanawiać nad tym, co to było.

Odpoczywam tak skutecznie, że chwilę później usilnie próbuję odkurzyć wzór z płytek w przedpokoju. Taki jakiś… podchwytliwy.

O 18:39 zasiadam przed telewizorem. Dojadam ogórka z obiadu. Odpocznij trochę dźwięczy mi w uszach, jak niewypełniony obowiązek. Włączam coś, skaczę po kanałach. Wakacyjna ramówka, uwielbiam. Zerkam przez okno. Syn uwieszony na ramieniu ojca wyjmuje ze skrzynki pocztę.

Koniec wakacji.

16.08.2011

108

- Zapisałaś już syna do przedszkola? – pyta M. Choć niemal w tym samym momencie parska śmiechem, nie da się ukryć, że wcale nie żartuje.
Otóż nie zapisałam. Nonszalancja z mojej strony, zapewne.
Bratanek M., świeżo upieczony trzylatek a od września członek dziecięcej społeczności klubu malucha, dziarsko drepcze między nami, zaglądając od czasu do czasu do parasolki syna.
- Wypuść goo… – prosi mnie o litość dla uwiązanego w uprząż, młodszego kolegi.
- Dać! - wtóruje syn swemu wybawcy. Ten zaś staje w osłupieniu i odkrywczo zakrzykuje:
- On gada!!!



Trzy dni wcześniej, na urodzinach starszego z chłopców, jubilat ze smutkiem w głosie zapytał:
- Ciocia… a lacego on nie gada?

14.08.2011

107

W rok i blisko 3 tygodnie od dnia, w którym położna wydobyła ze mnie człowieka, ów człowiek przyjął wyprostowaną postawę ciała (co czynił zresztą już od kilku miesięcy, siejąc złudne nadzieje, jakoby miał zacząć biegać w wieku nieprzyzwoicie młodym), wyciągnął ramiona do przodu, przybrał minę zwycięzcy i pomaszerował samodzielnie wprost do matki. Do matki z obłedem w oku; obłędem szczęścia, rzecz jasna i szczerzącej w uśmiechu górne szóstki. I popiskującej idiotycznie, jakby na głowie wyrósł jej przysłowiowy blond-gąszcz i zasiał spustoszenie wśród zwojów mózgowych.
Uczynił krok, następnie trzy, by chwilę później przejść kolejne osiem. Tak więc syn chodzi, proszę państwa. Z małym zastrzeżeniem, że tylko w stronę rodzicielki. Do babci, ojca i wszelkich postronnych konsekwentnie udaje się na czworaka.
Trzynasty nie od dziś (wczoraj?) jest dla nas przyjemnie zaskakujący :)

12.08.2011

106

Jak głosi mądrość ludowa, kwestią decydującą o wyborze życiowego partnera jest wykwintne poczucie humoru delikwenta. Dowcipkuje więc młody, przystojny, pachnący. Staje na rzęsach, by rozbawić towarzystwo. A ona, młoda, przystojna i pachnąca, połyskuje nienaganną bielą górnych siekaczy i chichocze zmysłowo, zatapiając się po kokardy w bystrym potoku krotochwilnej atmosfery. A potem biorą sobie siebie, stojąc przed dostojnym ołtarzem… I albo coś siada w jej poczuciu humoru, albo jemu subtelnie przesuwa się granica między figlem a uszczypliwością.


- A bo ty to już w ogóle nie łapiesz, kiedy ja żartuję… – żali się mąż chwilę po tym, jak fuknęłam nań po jednym z TYCH żartów.

- Nie, że w ogóle – objaśniam – ale czasem już nie wiem, czy żartujesz, czy mam się spakować i wyjść. – Syn, jak maczetą, tnie gęstniejącą atmosferę dziecięcym widelcem i pakuje do ust kolejne kawałki gruszki.

- Nie pakuj się… – mówi mąż przymilnie i patrzy tym swoim wzrokiem. Że niby przeprasza… Ale puenty nie podaruje – od razu wyjdź.
I połyskuje tą bielą siekaczy, choć to jakby moja kwestia…

6.08.2011

105

Wychodzę z pokoju, zostawiając syna pod opieką ojca. Przymykam drzwi, ale moje czujne ucho wychwytuje dochodzący zza nich spiskowy szmer:
- Synu… powiedz "mama"…

Przystaję. Zagryzam dolną wargę a ta ucieka mi mimowolnie, malując pod nosem uśmiech.

- No, powiedz… "mmaammaa"

Cisza.

Oddalam się bezszelestnie na palcach, ogarnięta wzruszeniem. Jakbym przez przypadek podejrzała próbę przedszkolnego przedstawienia na dzień matki.



- Powiedz "mama" – konsekwentnie drąży mąż. Stoją przede mną, jak na audiencji u królowej. Próba generalna?
- No powiedz "mama"! - naciska.
- Tata – szepcze syn i uśmiecha się niewinnie.

5.08.2011

104

Jakby mi się gdzieś rozpłynął ten miesiąc. Jakby mnie nie było i w ogóle niczego. Miesiąc nocnych pobudek, zapachów farby, zmian, zmian, zmian…



Syn eksploruje nowe lokum bez zbędnego obciachu. Przestawia domowe sprzęty, zostawia pieczątki z linii papilarnych na szklanej ławie, telewizorze i szybie kominka… Dobrze, że lato. Choć wcale nie wygląda. Zasuwa po schodach bez balustrady, a ja za nim. Drapie paznokciem tapetę, położoną w pocie ojcowskiego czoła. Naciska przyciski ekspresu i parzy kawę. Najchętniej 17 razy dziennie. I okrasza ten rytuał rubasznym śmiechem. Kończy rok, chodzi za rękę i skreśla z planu dnia drugą drzemkę. Bawi się z ojcem w chowanego, wykorzystując sosnową szafę, porzuconą bez sensu na środku pokoju. Tymczasowo, bo remont. Rozśmiesza mnie nieprzypadkową mimiką i śmieje się z moich żartów; szczerze, serdecznie…
Dorośleje, tu, na nowym. I wygląda na szczęśliwego.



Ja, w pralni, wieszam na suszarce granatowe spodnie moro… Syn śpi 2 piętra wyżej. Kontrolka elekronicznej niani komunikuje, że rzeczywiście śpi, że spokojnie, że nic się nie dzieje. Te 2 piętra wyżej. Nie jestem przyzwyczajona. A kiedy już ta kontrolka zmienia zdanie, i kiedy lecę z jęzorem na brodzie, te 2 piętra, i wpadam do dziecięcego pokoju, to dyszę… Dyszę, przemieszczając się po własnym domu. Paranoja, myślę. Albo mam kiepską kondycję, albo dom za duży.
Więc wieszam te spodnie moro… I się zastanawiam, jak wiesza się różowe falbany… I czy są różowe moro…? I co z Jego garderoby nadałoby się dla Niej…?
Tak się tylko zastanawiam.