3.12.2009

13

Kiedy na teście ciążowym pojawiają się dość nieoczekiwanie dwa różowe paski, a kilka godzin później ze zdjęcia usg łypie na mnie mała kulka z bijącym sercem, wpadam w lekką panikę i czarnowidztwo. Roztaczam przed mężem koszmarne wizje i z detalami ilustruję mu, co za kilka miesięcy będzie się działo z ciałem jego żony. Znosi te opisy bardzo dzielnie, choć sam nie wie, czy cieszyć się, czy może jeszcze nie teraz.
Przytłoczona wizją nieuchronnych zmian pytam, czy mnie przypadkiem nie znielubi...
- No wiesz?! – odpowiada przyszły tata – Dlaczego miałbym cię znielubić? Zapomniałaś już, że jestem cudowny???

26.11.2009

12

Oglądamy program o edukacji seksualnej brytyjskich nastolatków. Ich pseudowiedza o seksualności człowieka i jednocześnie dość spore doświadczenie w tej dziedzinie życia, mrożą nieco krew w żyłach.
Mąż, targany skrajnymi emocjami, strzela zwięzły i trafny wykład na temat tego, co porno-biznes i wszechobecny fotoszop czynią ze świadomością młodych ludzi. Ubolewa nad skrzywionym i nienaturalnym obrazem ludzkiego ciała, projektowanym przez media w swieżych umysłach. Wyrzuca jak z karabinu maszynowego negatywne następstwa tego typu działań i wieńczy swój wywód rozbrajającym pytaniem:
- Dlaczego oni nie są tak inteligentni, jak ja???

Nie umiem znaleźć wytłumaczenia.

26.10.2009

11

Po całym dniu spędzonym w samochodzie, po weekendzie spod znaku rodzinnych odwiedzin, po dwóch kursach z garażu do domu (bo na raz nie da się zabrać walizki, torby z kosmetykami oraz trzydziestu słoików z przetworami, pięciu porcji pierogów, dziesięciu porcji kotletów i pudła wypchanego szarlotką, nawet przy pomocy czterech rąk)… A więc po tym wszystkim docieramy w końcu do domu. Nie chce mi się nawet myśleć o upychaniu tego w lodówce, zamrażarce i szufladach. Zrzucamy cały balast na podłogę w przedpokoju. Resztką sił docieramy do sypialni i padamy na łóżko.
To znaczy ja padam. Mąż pada na krzesło i odpala komputer. Ostatecznie nie widział go całe dwa dni, jakim więc prawem w ogóle się dziwię?
- Chodź tu do mnie... – wydobywam z siebie krótkie polecenie domagając się przytulenia i ledwo podtrzymuję opadające powieki.
Nie czekam ani chwili. Błyskawicznie zjawia się przy mnie i oplata mnie ramionami.

- Ale fajnie... – wzdycham – potrzebuję sobie tak spokojnie, w ciszy poleżeć i się zresetować… tak chociaż 5 minut...
- OK - odpowiada mąż i układając mnie sobie na ramieniu szybko dodaje – Daj stoper.

19.10.2009

10

Wypiliśmy na dobranoc po piwie.
On zasypia, ja wchodzę do pokoju z nieco za dużą siłą bezwładności. Dziarsko stawiam stopy, tupiąc piętami o podłogę. W efekcie jadę kilka centymentrów na leżącym przy łóżku dywaniku. Nie padam, ale jestem przekonana, że tak czy inaczej należy mi się zainteresowanie. On ani drgnie.
- Aaa...! – jęczę – O mało się nie zabiłam, a ty nic!
- Co się stało?
- Poleciałam na tym cholernym dywanie!
– uskarżam się.
- To ty k***a jakiś Alladyn jesteś!

16.10.2009

9

Od dłuższego czasu zmagam się z o wiele za długo zaległą pracą, w związku z czym chodzenie spać w godzinach porannych, wstawanie w popołudniowych i utrata kontaktu z rzeczywistością są zupełnie oswojonymi już przeze mnie atrybutami codzienności. Załatwienie części spraw, jak małe poprawki w umowie z operatorem telefonii komórkowej, zostawiam więc mężowi, bo sama nie czuję się na siłach ani by o tym pamiętać, ani by wgryzać się w szczegóły, z którymi wypada się zapoznać przed ewentualnymi działaniami. Mąż spisuje się dzielnie, dowiaduje się – ze wszystkimi detalami – co, kiedy i jak należy załatwić i pewnego popołudnia informuje mnie, że najwcześniej za 2 tygodnie. Ma to związek z okresem rozliczeniowym, który musi się zamknąć, rozpocząć, albo coś. Nie istotne. Dziękuję mu w każdym razie za odbarczenie mojej głowy i skuteczną działalność.

Dwa dni później, z lekką nutką pretensji w głosie pytam, czy już dokonał zmian w umowie; bo przecież obiecał. Mąż patrzy na mnie z nieskrywaną obawą o to, czy aby na pewno ze mną wszystko dobrze. Jego mina błyskawicznie przywraca mi pamięć. Zdobywam się nawet na słowo "przepraszam", bo ostatecznie sobie nie zasłużył.
- Zrozum... Wiesz jaka jestem ostatnio zakręcona – umartwiam się nad sobą, by złagodzić skutki uboczne mojego roztargnienia.
- No... – zgadza się mąż – jak kozi bobek.

5.08.2009

8

Nawet mnie, zagorzałej przeciwniczce urządzeń zwalniających człowieka z myślenia, zdarzyło się niedawno prowadzić samochód w asyście GPSa. Nie, żebym go potrzebowała, bo tę trasę mam przyjemność przemierzać jakieś 3 razy w miesiącu od około siedmiu lat, ale nowozakupiony sprzęt wymagał przetestowania. Uznaliśmy z mężem, że najlepiej zrobić to na drodze, którą znamy na wylot, by przypadkiem nie skończyć w jeziorze.
GPS okazał się o dziwo mało drażniący (nawet jak na 4-godzinną podróż), co nie zmienia jednak faktu, że nigdy w życiu nie zaufam bezgranicznie tej zarazie. Wyznaczenie trasy do Florencji z południowo-wschodniej Polski przez Szczecin (!) jakoś mnie nie przekonuje; no przepraszam.
Przy całym swoim sceptycyzmie muszę jednak przyznać, że funkcja ostrzegania o radarach i wałęsających się po drogach video-rejestratorach dosyć mnie urzekła. Szczególnie, że ostrzegał mnie ciepły, acz dość mechaniczny męski głos.
Mężczyzna zaklęty w niewielkim pudełeczku raczył mnie co jakiś czas następującymi komunikatami:
- Uwaga. Fotoradar stały.
- Uwaga. Fotoradar przenośny.
- Uwaga. Radiowóz z kamerą.

Zdarzało się też, że dbał nie tylko o mój portfel, ale i o moje bezpieczeństwo:
- Uwaga. Niebezpieczne miejsce.
- Uwaga. Niebezpieczny przejazd kolejowy.

Po dłuższej chwili ciszy, siedzący po mojej prawicy mąż także postanowił przemówić. Równie miękkim, przyjemnym głosem obwieścił:
- Uwaga. Przystojny mężczyzna na siedzeniu pasażera. Nie sp***dol tego.

27.07.2009

6

Wakacje u Jego teściowej. Generalnie ich stosunki nie nadają się na anegdoty, bo zwyczajnie są zbyt dobre. Nie oznacza to jednak, że zawsze wszystko idzie jak po maśle.
Lenimy się nieprzyzwoicie przed telewizorem. Na Polonii odgrzewają "Matki, żony i kochanki", więc Mama zaciekle broni dostępu do pilota. Ja i mąż niestety nieco na tym cierpimy, a ponieważ nie jest to pierwszy raz, moja druga połowa postanawia zawalczyć o swoje. O nasze, może nawet. Podejmuje więc (daremne) próby negocjacji i sugeruje zmianę kanału. Po dłuższej chwili stereo, które mi zaserwowali zaczyna mnie męczyć. Patrzę więc błagalnym wzrokiem na męża i proponuję:
- No daj spokój... Bądź tym... – tu zawieszam głos, bo łapię się w porę, że zaraz przegnę – ...tym, który ustąpi. – kończę zdanie w możliwie najmniej inwazyjny sposób. Ale mąż, jak zawsze, nie zawodzi i dodaje:
- Tym mądrzejszym, tak? Ok.
W ostateczności oglądamy "Matki...".
Przyznać trzeba, że Mateusz Damięcki uroczym dziecięciem był

7

Nadal wakacje u teściowej. Pod domem mamy, po jakimś koszmarnie długim, liczonym w nastu latach okresie oczekiwania, w końcu robią normalną, asfaltową drogę. W związku z tym z okna oglądam sobie tabuny opalonych robotników i z przyjemnością (oraz z pewną dozą satysfakcji) patrzę, jak dowodzi nimi drobna, najwyżej 30-letnia blondynka. Taki mały dowód na to, że kobieta potrafi. I nie wiem skąd, ale nadzieja, że droga wytrzyma nieco dłużej, niż do pierwszej pozimowej odwilży.
Ale wróćmy do tabunów. Niemal podnoszę się z fotela, gdy dostrzegam, że na plac budowy podjeżdża piękny, czerwoniutki wóz strażacki i wysiada z niego dwóch, czy nawet trzech strażaków. Spoglądam z zaciekawieniem przez okno upewniając się jednocześnie, czy mąż widzi. Widzi. Chmurny, karcący wzrok, który na mnie zawiesza, nie pozostawia wątpliwości.
Zabawa podoba mi się coraz bardziej i przebąkuję coś o wyjściu na zewnątrz i nawiązaniu bliższej znajomości ze strażakami.
- Idź. – burczy mąż – Może któryś da ci nawet potrzymać sikawkę.

15.07.2009

5

Mąż nie należy do tej podkategorii mężów, którzy noszą za swymi żonami torebki i nieśmiało za nimi drepczą. Może nosić za mnie wszystko, otwierać mi drzwi, pewnie nawet odsunąłby mi krzesło w restauracji, ale ja z kolei nie lubię, gdy się robi ze mnie osobę niepełnosprawną. W każdym razie przy całej swej charakterystyce gentlemana, mojej torebki generalnie nie dotyka.
Wsiadamy do samochodu. Ja prowadzę. Zamykam drzwi i kładę mu na kolanach swoją torebkę. Patrzy na mnie spod byka, ujmuje skóropodobny worek za pomocą kciuka i palca wskazującego (co najmniej jakby jego zawartość miała spowodować skażenie środowiska), po czym ciska go na tylne siedzenie. I dodaje przez zaciśnięte zęby:
- NIE KASTRUJ MNIE.

24.06.2009

4

W okolicach 2:30 uznaję, że czas najwyższy ulokować ciało pod kołdrą i dać mu odpocząć chociaż te 4 godziny, które mi pozostały do porannego wstawania. Mąż nie ma tego komfortu, bo przed nim piętrzy się jeszcze sterta papierów, które wymagają przeczytania. Siedzi więc.
Z namaszczeniem ustawia lampkę tak, by w żadnym wypadku nie raziła mnie bardziej, niż to konieczne. Zdejmuje nawet ze stołu książkę z białą okładką, która leży centralnie pod lampką, "bo biały za bardzo odbija światło".
Ostatnie manewry kloszem, rzut oka, czy aby na pewno nie mam za jasno... I jeszcze pytanie dla upewnienia:
- Na pewno cię nie razi?
Rozbrojona tą czułością mrużę zalotnie oczęta i z lekką dozą przesady odpowiadam:
- Ależ nie, kochanie... Jest idealnie. Móc przy tobie zasypiać to tak cenne, że zasnę nawet gdybyś świecił mi tą lampą prosto w oczy...
A ponieważ mego męża długo przekonywać nie trzeba, sekundę później czuję się niemal jak na przesłuchaniu za czasów słusznie minionych i mrużę oczęta już nie zalotnie a, rzekłabym, światło-wstrętnie.
Wyrazu twarzy męża niestety nie dostrzegam, bo jawi mi się on jako czarna plama, schowana za snopem światła, ale domyślam się, że mogłoby to być wrażenie bezcenne

3

Oczekujemy na wynik jego egzaminu. Egzamin jest dwustopniowy i przejście do etapu drugiego uzależnione jest od zaliczenia etapu pierwszego. Mąż ma już generalnie powyżej uszu egzaminów wszelkiej maści i trudno mówić o jakimkolwiek entuzjazmie z jego strony. W ogóle słowo "entuzjazm" jest tu chyba mocno nie na miejscu, gdyż mąż tak naprawdę marzy o wyniku negatywnym, by następnego dnia nie musieć oglądać twarzy wyjątkowo nieprzyjemnego osobnika, wbijać się w garnitur i w ogóle ruszać się z domu.
Pech chce, że pierwszy etap zalicza.
Oglądając w Intenecie listę z wynikami łapie się za głowę i zrezygnowanym tonem użala się:
- No nie... Będę musiał k***a buty zakładać...

22.06.2009

1

Pakuję się. Zostawiam męża na niespełna 4 dni i pytam mimochodem, co planuje uczynić z nadmiarem wolnego czasu (słowo "wolny" nabiera głębszego znaczenia zważywszy na moją nieobecność). W momencie gdy pytam, spod podłogi dochodzi srebrzysty śmiech naszych sąsiadek-studentek, których dotychczas nie mieliśmy przyjemności (?) poznać, a które intensywnie oddają się mocno alkoholizowanemu życiu towarzyskiemu.

On (ze zdecydowanie nieodpowiednim jak na tę okoliczność uśmiechem):
- No chyba pójdę na imprezę do sąsiadek.

Ja (ze zdecydowanie nieoczekiwanym spokojem i dystansem):
- Uważaj. Bo jak tam przypadkiem wpadnę, to wiesz... Wszyscy będą w popłochu uciekać.

On (z tym samym co chwilę temu uśmiechem):
- ...że co, że jesteś taki Bazyliszek?

. . .

2

Jeden z tych dni, które dodają skrzydeł.
Biegam po domu mocno podekscytowana, jak zawsze wtedy, gdy zamierzam w mistrzowski sposób załatwić natłok spraw. Z reguły przy takim nastawieniu nie przyjmuję do wiadomości, że coś może się nie udać, więc spirala pozytywnego szału nakręca się samoczynnie.
Mąż pyta leniwie o moje plany na ów dzień i o przyczynę podniecenia.
- No, ja dziś zamierzam podbić świat, ogólnie... – odpowiadam w pośpiechu, próbując upchnąć do torby kilkadziesiąt ankiet w sztywnej teczce formatu A4.
Mąż skrzywił się nieco i nie pytając o dalsze szczegóły akcji odparł:
- Rany... Już się boję.