27.09.2010

76

Ukończenie przez syna drugiego miesiąca życia pociąga za sobą imponującą stertę pozytywnych, zaskakujących konsekwencji. Kładąc miesięczne dziecko spać o 22. z minutami nie spodziewam się kompletnie, że 26.09.2010 roku obudzi się – już jako dwumiesięczniak – o 6:22. Sama budzę się godzinę wcześniej i z lekkim niepokojem (z zadowoleniem także, nie powiem) stwierdzam, że nie mam kłopotu z otwarciem oczu, ustaniem na nogach i opanowaniem zawrotów głowy. Czyli, że się wyspałam. Dreszczyk emocji porównywalny do tego z dzieciństwa, gdy z sadu sąsiada kradło się niedojrzałe jabłka i czereśnie.

Poranna drzemka dwumiesięcznego dziecka trwa 2,5 godziny; niczym niezmącone, spokojne 150 minut. Nadrabiam pranie, prasowanie, sprzątanie… Kładę żelazko na turkusowym body made in Cambodia. Kieruję myśli w stronę dzieci, które za przysłowiową miskę ryżu uszyły ubranie mojemu synowi. Nie sądzę, by w ich wieku zajmował się pracą; raczej grą na konsoli, jazdą konną, albo po prostu odrabianiem zadań domowych. Ale może to dobrze, że chociaż dostaną tę miskę ryżu, niż gdyby miały nie dostać nic?
Kątem oka zerkam na vh1. Stosy bawełny oczekującej na prasowanie są na tyle duże, że zdążę obejrzeć Polonez(a?) oraz Wczoraj i dziś. Nie wiedziałam, że Lisa Stansfield jeszcze istnieje. I że nagrywa. Ani że Szymon Wydra zapragnął pozostać ozdobą swego życia. Porażające. Chwilowo jestem w innym świecie; i tylko przebrzydły ból pleców przypomina mi, że wciąż jestem matką.

Wieczorem, po raz pierwszy od TYCH dwóch miesięcy, w mikrofali ląduje nie sterylizator, a paczka osolonej kukurydzy. Mąż sporządza popcorn i odpala Californication.
- Przesuń się – rzuca w moim kierunku widząc, że zajęłam jego miejsce na łóżku; od zewnętrznej. W tym samym momencie spogląda na słuchawkę elektronicznej niani i szybko zmienia pogląd – Albo nie; ja sobie tam wskoczę – i pakuje się od ściany, najwyraźniej nie mając ochoty na ewentualne kursy do płaczącego dziecka.
Hank Moody znowu zalany w trupa kradnie z antykwariatu własną książkę z dedykacją dla niejakiej Kelly. W innej scenie sprzedaje Charliemu soczystego całusa. Bawię się setnie. Chrupię popcorn i nie dowierzam własnemu szczęściu. Niania milczy jak zaklęta. Sprawdzam co dziesięć minut, czy aby na pewno nie za przyczyną wyczerpanej baterii. I uśmiecham się do siebie odkrywając, że to po prostu magiczna cisza w dziecięcym pokoju.
Kolejny poranek syn wita z błogim uśmiechem na twarzy, adresowanym do nocnej lampki-gwiazdki-by-ikea, przytwierdzonej centralnie nad jego głową. I przysięgam, jest to pierwszy dzień w jego krótkim życiu, który nie rozpoczął się krzykiem. Chwilę później, odziany w stylowy śliniak, spożywa śniadanie. Pulchną łapką skubie materiał mojego stanika. Przymyka oczy i najspokojniej w świecie je. Spionizowany oddaje mistrzowskie beknięcie, po czym zasiada w fotelu samochodowym i badawczym wzrokiem analizuje zawartość regału z książkami. Nie możemy dojść z mężem do porozumienia, czy bardziej fascynuje go Farmakologia Mutschlera, czy Psychologia Zimbardo.

Dwumiesięczne dzieci są cudowne.

24.09.2010

75

Fascynuje mnie ogromnie geneza przekonania, że mleko bierze się z mleka.

- No ale powiedz, jak ty na tej diecie...? – pyta zatroskana prababcia T. i raduje się słysząc zgrabne i niewinne kłamstewko, że dobrze. Opowiadam z przesadnym luzem w głosie, że przecież teraz tyyyle możliwości (fakt, różnorodność smaków dżemów powala; jest w czym wybierać). A że odpadło mi 90% jadłospisu, nie muszę przecież wspominać.

- I karmisz??? Masz na tyle pokarmu??? No popatrz... Pomimo tej bezmlecznej diety...

Doprawdy, fascynuje mnie to ogromnie, szczególnie gdy przywołuję w pamięci sielski obraz zielonych łąk i pasących się na nich krów, które ostatecznie żywią się zieleniną, nie mlekiem. Nie umiem znaleźć wytłumaczenia. Podobnie jak dla domniemanej skuteczności tzw. bawarki, której w całej mojej laktacyjnej karierze kijem nawet nie tknęłam.



23 września syn ustanawia dniem rekordów; tych, za które można się raczej spodziewać nagrody Darwina, aniżeli wpisu do księgi Guinessa. Śpi rekordowo krótko, płacze wyjątkowo dużo (przysięgam, dostaję powoli jasnej cholery na dźwięk słowa kolka) i zużywa połowę szuflady, przeznaczonej na własną garderobę. Planowane pranie dzielę w rezultacie na dwa, a swoje samopoczucie po niemal dwóch nieprzespanych nocach oceniam jako zagrażające zdrowiu psychicznemu – mojemu i osób znajdujących się w polu rażenia.

Widoków na regenerację brak. Za to przegląd dziecięcych szuflad udał się koncertowo. Powitaliśmy rozmiar 68.

13.09.2010

74

Macierzyństwo pochłania mnie do tego stopnia, że o moich własnych, typowo babskich potrzebach przypominać musi mi mąż. I jest to niepokojące. "Jedź do haem i kup sobie ciucha" nie słyszałam jak żyję, dopóki nie narodził się syn. Teraz i owszem; zdarza się. Przy okazji wychodnego (tak, tak, kolejnego!) zahaczam więc posłusznie o rzeczoną sieciówkę i – a jakże – wychodzę z ciuchem. A nawet dwoma. Cóż z tego, że obydwa w rozmiarze 62 i rozpinane w kroku, skoro banan na twarzy…?

- A zrób mi zdjęcie… – kokietuję w przypływie nad wyraz dobrego samopoczucia, szczerząc w uśmiechu uzębienie i lansując się z trójkołowcem po osiedlowych alejkach.
- Zrobię ci – powiada mąż - jak pójdziesz do fryzjera.
Gotuję. Gula w gardle, żyłka pęka. Wyzłośliwiam się pospiesznie, posyłając syczącą wiązankę w stronę nikczemnika.
- No co ja poradzę – pogrąża się, choć pewnie o tym nie wie – że zrobiła się z ciebie szczota...
NC.

Ma szczęście, że pojednawcza dedykacja działa. Działa fantastycznie, w związku z czym pozwalam sobie posłać ją dalej, wszystkim obecnym tu mamom :)

1.09.2010

73

Zdaje się, że kiedy w zamierzchłej przeszłości zaczynałam swoją przygodę z komputerem, obsługa klawiatury przy użyciu jednej ręki była smutną i zawstydzającą, ale jednak normą. Gdy dziś na moim lewym ramieniu spoczywa śpiący królewicz w welurowym pajacu, rozmiar 62, z żenującą aplikacją na piersi, pisanie jedną ręką znajduję jako czynność wysoce skomplikowaną i wymagającą nadużywania klawisza backspace. I wulgaryzmów także. Niemniej – piszę. I jest to swego rodzaju awans w kategorii multiskill-mother.



Syn gwałtownie odchyla głowę w tył, nie zwalniając żelaznego uścisku szczęk, okalających moją osobistą pierś. Syczę z bólu i strofuję małego bulteriera, który – jak się okazuje – już dawno smacznie drzemie. I, co najzabawniejsze w tej krótkej historii, jest to w zasadzie jedyny problem (problem???), jaki aktualnie mamy z karmieniem.
Z przeistoczenia się noworodka w pełnoprawnego niemowlaka wynikają, ogólnie rzecz biorąc, same plusy. I choć znakomita część z nich ma swoje źródło w galopującym rozwoju młodego człowieka, są i takie, które wywodzą się z coraz lepszej kondycji psychicznej matki. I ten stan rzeczy cieszy niepomiernie.