14.12.2011

113

Szukam kilku minut dla siebie. Siadam na fotelu, otwieram komputer; swoją mikroprzestrzeń.

- phhhhiiii…! – prycha syn, niczym rozwścieczone kocię. Biega wokół fotela. Za nim ojciec. Na czworaka. Też prycha. Śmigają mi na orbicie jak dwa prychające pociski. Czytam coś. Nie wiem co, bo w tym samym momencie syn wdrapuje mi się na kolana i zezuje za oparcie fotela, inicjując klasyczne a-kuku. Ojciec znika mu z pola widzenia, prychanie cichnie.

- Gdzie tata? – leci młodszy nienaganną polszczyzną. Młodszy, który generalnie nie rozpieszcza nas werbalnymi komunikatami. Zbieram szczękę z podłogi.

- Co powiedziałeś??? Gdzie tata??? Jak pięknie! Powiedz: "gdzie tata?"! – klepię standardową formułkę, molestując dziecko o dalsze popisy. Jak upierdliwa ciotka. Nie umiem się oprzeć wymuszaniu popisów. "Jak ty śpiewasz "Panie Janie"?" (nianie-nianie), "Kto jest łobuzem?", "Jak ryczy lew?" – dręczę dziecię i cieszę się nieprzyzwoicie, choćby "aaghrrr….!" pobrzmiewało dwudziesty ósmy raz w ciągu dnia. Łaskę rozgrzeszenia czerpię z wiecznie uśmiechniętej twarzy małego celebryty, któremu najwyraźniej domowe show sprawia dziką frajdę. Poza jednym…

- Daj buzi mamusi… – ciumciam przymilnie. Syn tymczasem wygina się w pałąk i przepełniony nagłym zainteresowaniem własnym zadem udaje, że nie wie o-co-cho… Podciągam czarne kalesony, głaszczę blond czuprynę… - Idź, ty…! - dąsam się, klepię zapieluchowany tyłek i uśmiecham się nostalgicznie. Nasto-miesięczniak. Prawie jak nastolatek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz