22.01.2012

116

Prawdopodobnie nie odkrywam Ameryki ani żadnego innego landu stwierdzając, że okres "NIE" i jego wierny kompan – okres "SAM", montują kolejną epokę w rozwoju dziecka – epokę odrębnego "JA", w którą to właśnie, ta-dam, syn postanowił wkroczyć. A raczej władować się w nią z impetem i przytupem. Oraz z teatralnym rzutem na podłogę, a co.



- Chodź, założę ci jeszcze bluzę – mówię do syna, dla którego ustanie w jednym miejscu w czasie zmiany garderoby graniczy z cudem.
- Byzię – powiada niespełna półtoraroczne echo, po czym artykułuje protest - niö… – ciągnie umlautem, jakby naśladował bohaterkę reklamy Froopa.
- Nie chcesz tej bluzy?
- Niö.
- To może tę…? –
zagajam i przedkładam młodemu styliście białą kangurkę.
- Niö… fafy!
- Ach, tak? Chcesz inną, z szafy? –
dopytuję i w tym samym momencie widzę ten bezmiar radości i uznania; jakby krzyczał: "tak! jesteś najlepsza – ZROZUMIAŁAŚ!!!".
Pulchna łapka zdziera z wieszaka czerwoną bluzę. Jest porozumienie.
Chwilę później syn beztrosko stoi nad krawędzią schodów.
- Ba-tm – mruczy pod nosem, knując w małej głowie plan udania się na-dół. Gdy go dopadam, a duszę, prawda, mam gdzieś na ramieniu, prawa stopa syna spoczywa już stopień niżej. Z ust dziecka wydobywa się złowroga mantra:
- …siammm…
- Nie wolno ci schodzić samemu!
– dyszę nad dzieckiem, oko mi nerwowo lata.
- Mamom - odpowiada rezulutnie i z pełnym luzem syn.
- Tak, tylko z mamą…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz