10.08.2010

70

Generalnie rzecz biorąc – TAJFUN.

---

Patrzę na syna, który właśnie zakończył biesiadowanie przy matczynym biuście i usta mimowolnie rozciągają mi się w błogim uśmiechu. Wpatruję się w zamknięte ślepia, podtrzymuję dłonią bezwładnie opadającą głowę i kciukiem gładzę blond czuprynkę; tuż nad uchem. Syn ściąga usteczka w dzióbek a zaraz potem ziewa ogromnie, odsłaniając bezzębną paszczę; jak na lwa przystało. Chwilę później uśmiecha się najpiękniej na świecie i z trudem, ale staram się nie zapominać, że jeszcze bez intencji. Festiwal min trwa w najlepsze i powtarza się po prawie każdym posiłku. I wynagradza wszystko...

---

Przez tydzień walczę z mlecznym nawałem. Jestem jednym wielkim, chodzącym, obolałym, zakrwawionym, mlecznym cycem. Zamiast cogodzinnej sesji na facebooku, urządzam sobie sesje z laktatorem. Krew-pot-i-łzy. Syn nie umie jeść. Ssie jak odkurzacz zanim jeszcze otworzy usta. Uczymy się więc. Krew-pot-i-łzy. Moje i jego. Kapturki, butelki, sterylizator, maści, wkładki laktacyjne; końca nie widać... Tajfun. W lodówce walają się pojemniki pełne pokarmu; zdąży się przeterminować, syn nie daje rady go przejeść.

Świat zaczyna wyglądać inaczej po wizycie położnej. Wciąż kręci się wokół cyca, ale z horyzontu znika armia akcesoriów. Jest cyc i syn. I udaje się. Spod pachy dochodzi do moich uszu przyjemne miarowe mlaskanie.

---

Kąpiele zdają się przypominać scenki z rzeźni. Czekam tylko, aż sąsiedzi naślą na nas opiekę społeczną. Obijająca się po głowie myśl, że kąpiel to najlepszy relaks przed snem, zaczyna mnie wybitnie irytować. Co za bzdury.

Syn unosi w górę lekko zgięte w łokciach ręce; w geście rozpaczy, jak sądzę. Jest sztywny jak kawałek drewna i nie ma na niego siły. Wrzeszczy jak opętany. Wiotka krtań wpada w rezonans i do wrzasku dochodzi spazmatyczne charczenie. Pęka mi serce, po raz kolejny, ale metodycznie obmywam niewielkie ciało. Relaks, niech go szlag.

---

Po kilkudziesięciu minutach noszenia na rękach trzech i pół kilograma wierzgającego, krzyczącego ciała, łupiący ból kręgosłupa wyciska mi z oczu łzy. Wyglądam przez okno by sprawdzić, czy opieka społeczna już w drodze. Czyli tak wygląda kolka. Więc herbatka, masaż, podsufitowe akrobacje przy kolejnych zmianach pozycji. Tajfun.

---

- Uspokój się. Nie jesteś złą matką. Dziecko ma to do siebie, że czasem musi popłakać. – prostuje mnie mąż, gdy zaczynam schodzić w niebezpiecznie niskie nastroje. Wcale mnie nie przekonuje, ale profilaktycznie wymierzam sobie w myślach trzy zgrabne policzki i przyjmuję do wiadomości, że musi mieć rację. Przy zarwanych nocach, obolałych cyckach i kręgosłupie traci się zdolność racjonalnego myślenia. W głowie tajfun; jak wszędzie.

Ale potem znowu...

Patrzę na syna, który właśnie zakończył biesiadowanie przy matczynym biuście...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz