24.09.2010

75

Fascynuje mnie ogromnie geneza przekonania, że mleko bierze się z mleka.

- No ale powiedz, jak ty na tej diecie...? – pyta zatroskana prababcia T. i raduje się słysząc zgrabne i niewinne kłamstewko, że dobrze. Opowiadam z przesadnym luzem w głosie, że przecież teraz tyyyle możliwości (fakt, różnorodność smaków dżemów powala; jest w czym wybierać). A że odpadło mi 90% jadłospisu, nie muszę przecież wspominać.

- I karmisz??? Masz na tyle pokarmu??? No popatrz... Pomimo tej bezmlecznej diety...

Doprawdy, fascynuje mnie to ogromnie, szczególnie gdy przywołuję w pamięci sielski obraz zielonych łąk i pasących się na nich krów, które ostatecznie żywią się zieleniną, nie mlekiem. Nie umiem znaleźć wytłumaczenia. Podobnie jak dla domniemanej skuteczności tzw. bawarki, której w całej mojej laktacyjnej karierze kijem nawet nie tknęłam.



23 września syn ustanawia dniem rekordów; tych, za które można się raczej spodziewać nagrody Darwina, aniżeli wpisu do księgi Guinessa. Śpi rekordowo krótko, płacze wyjątkowo dużo (przysięgam, dostaję powoli jasnej cholery na dźwięk słowa kolka) i zużywa połowę szuflady, przeznaczonej na własną garderobę. Planowane pranie dzielę w rezultacie na dwa, a swoje samopoczucie po niemal dwóch nieprzespanych nocach oceniam jako zagrażające zdrowiu psychicznemu – mojemu i osób znajdujących się w polu rażenia.

Widoków na regenerację brak. Za to przegląd dziecięcych szuflad udał się koncertowo. Powitaliśmy rozmiar 68.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz