15.03.2011

95

"Termometr skroniowy czołowy (…) ma sygnalizację podwyższonej temperatury – 10 sygnałów dźwiękowych oraz alarm wizualny (czerwone podświetlenie)."
Nie mam w zwyczaju czytać instrukcji do urządzeń elektronicznych. Zwykle wiem po takiej lekturze nie tylko mniej, niżbym sobie życzyła, ale i mniej, niż przed lekturą. W związku z czym – nie czytam. A potem dostaję apopleksji, gdy w środku nocy termometr przytknięty do rozżażonej głowy syna, zwykle przyjemnie pikający i ze świecącym na zielono wyświetlaczem, uruchamia natarczywy alarm i wali po zaspanym wzroku wściekłą czerwienią. I obwieszcza tym samym, że oto, droga matko, centralne twojego dziecka podskoczyło niepostrzeżenie do 38.6.

Więc Ibum i kilka godzin chłodu.
37.7. Więc Ibum.
38.0. . . .

I tak półtorej doby (jak dotąd…) temperaturowej huśtawki. Syn wydala jakby rzadziej, spędza czas głównie na zawodzeniu, posyłaniu zmęczonych spojrzeń i próbach odgryzienia własnego palca wskazującego. Przedzieram się kilka razy dziennie przez zaciśnięte, oślinione usta i z nadzieją wyglądam górnych siekaczy. Próżno. Nie tracę jednak nadziei, że to one są sprawcami kompletnego rozbicia syna i odsuwam myśl o wyprawie do przychodni. Do jutra odsuwam. Najdalej.



- Zobacz! - popiskuję do siedzącego na wprost mnie dziecka i obracam w palcach granatowy klocek w kształcie gwiazdy. – Gwiazdka! – pieję i dopasowuję klocek do adekwatnego otworu ślimaka-sortera. Syn, nagle ożywiony, spogląda za siebie i wyciaga lewe ramię ku górze, w kierunku nocnej lampki.
- Gy! Gy! – odpowiada i po raz kolejny powoduje totalne roztopy w rejonie mojego mięśnia sercowego.

Gy! jest patentem na wszystko, co akurat intensywnie pochłania ciekawość. Gy! jest pilotem od telewizora, jest komórką mamy, jest szarlotką prababci T. i obrazami na ścianach. Oraz huśtawką, z której syn zdążył już wagowo wyrosnąć. Niemniej – uwielbia i pasjami słucha emitowanych przezeń melodii. Na stojąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz