24.03.2012

122

- ZIUMBAAA! - zakrzykuje energicznie synu, bujając się pod sam sufit na drewnianej huśtawce.
- A kto chodzi na zumbę?
- MAMA!


Tak. Mama na zumbie to zjawisko iście bajeczne. Mama na zumbie płonie z przegrzania i straszy rumianym licem, myli kroki i katuje lewe kolano, z którego potem przez cztery kolejne dni przegania mało urokliwy obrzęk. Tańczy i sapie, dyszy i dmucha... i pot z niej spływa... hektolitrami. Kręci tym i owym, klaszcze dziarsko w dłonie i popyla w mniej lub bardziej rytmicznych podskokach od lewej do prawej (podczas, gdy reszta sali popyla od prawej, ale kij).
Mama na zumbie jednak przede wszystkim czuje, że żyje. Drżeniem mięśni i mokrą głową utwierdza się w fizycznej egzystencji a przesycona endorfinami traci panowanie nad mimiką, zastygłą w idealną krzywiznę europejskiego banana.

---

Rankiem nieśmiało wydobywam spod kołdry zazumbione kończyny; brak paraliżujących zakwasów dowartościowuje, nie powiem.
- Jak ci się spało...? - pytam syna, który prężnym krokiem wmaszerował właśnie do sypialni starszyzny.
- Mijo... - odpowiada leniwie.
I o to chodzi.

2 komentarze:

  1. Chodzisz na zumbę? Naprawdę jest tak super, jak opowiadają? też się wybieram po porcję endorfin.

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę jest super :) Jeśli chodzi Ci o to, żeby padać nieżywa na ryjek z innego powodu, niż mycie podłóg i prasowanie mikro koszuleczek, to jest to strzał w 10 :) Na pierwszych zajęciach szykowałam się na powitanie anielskiego orszaku i przeżywałam załamanie nerwowe patrząc na własną koordynację ruchów :D Ale banan nie schodzi ;) Polecam.

    OdpowiedzUsuń