26.03.2012

123

Wobec codziennego wychodzenia ojca do pracy syn żywi uczucie mieszczące się gdzieś w granicach umiarkowanej akceptacji. Nie odstawia histerii, nie wgryza się ojcu w nogawkę ani nie wypytuje kompulsywnie o powrót taty. Stan rzeczy przyjął do wiadomości, jak matka zmienność pór roku i konieczność przeżywania zim. Niemniej protest w postaci kwaśnej miny i wyraźnego NIE! serwuje przy każdej sposobności niemal obowiązkowo (podobnie zresztą ma się sprawa matki i konieczności przeżywania zim, w sumie).
Tuż po tym, jak za mężem i ojcem opadła brama garażowa, syn wiesza się oburącz na klamce w drzwiach do przedsionka. Otwiera je bez trudu, przekracza próg i zamyka przeszklone skrzydło za sobą.
- A dokąd ty idziesz? - pytam szczerze zaciekawiona.
- Paci - odpowiada mój dorosły syn, miesięcy całe 20 i patrzy na mnie mądrym, a wręcz wyrozumiałym spojrzeniem.
- Naprawdę? A gdzie pracujesz?
- Zianzia - informuje i z wolna zabiera się za wychodzenie z domu. W kapciach, bawełnianym body i polarowych spodniach od dresu; na te całe 3 stopnie porannego, wiosennego ciepła.

Zianzia, znana szerszej publiczności raczej jako tramwaj to autentyczna pasja. Bo jak inaczej nazwać fascynację, która u 20-miesięcznego dziecka trwa dokładnie połowę jego życia? Zianzia, która w przypływie rozemocjonowania bywa zian-zian-zianzią, to - jak czasem mi się wydaje - sens egzystencji mojego dziecka. Jest motywacją do wyjścia na spacer (choć, rzecz jasna, w 6-tysięcznym mieście żaden transport publiczny nie istnieje) oraz lepszym niż telewizor sposobem uziemienia dziecka - bo dziecko, proszę państwa, posiada nagrany i zmontowany domowym sumptem 10-minutowy film, którego cała akcja opiera się na arcyciekawym motywie przejazdu niebieskich bombardierów i 105N.
W blokach rysunkowych królują pokraczne, dość schematyczne wagoniki tworzone ręką matki a najprawdziwszy tramwaj - przy dużej dawce wyobraźni - można skonstruować nawet z czterech klocków lego duplo. Wiem, bo syn mi pokazał.

- Cieszę się, że robisz to, co kochasz - obwieszczam synowi, po czym wciągam go z powrotem do domu. I przypominam sobie, że tuż po przyjeździe na studia do uniwersyteckiego miasta, zakochałam się w tramwajach i długo nosiłam się z zamiarem ukończenia kursu dla motorniczych. Najwyraźniej brakło mi zapału, bo na noszeniu się skończyło.

Czego życzyć dziecku z okazji ukończenia dwudziestki?
Determinacji?

1 komentarz:

  1. U nas jest pampa i tiktak, chociaż pampa bardziej. Na spacerze znajdzie i wskaże każdą, czy w samochodzie, czy uliczną, czy neon.
    A kiedy mąż wychodzi do pracy Witek mówi 'papa,' a kiedy zamkną się za nim drzwi, ciągnie mnie za rękę do pokoju.
    Motorniczy fajna sprawa:)

    OdpowiedzUsuń