11.06.2010

55

Jak co roku ten sam problem: który kostium kąpielowy wybrać – zagaja gazeta.pl i okrasza zagajnik fotografią apetycznej babeczki w pasiastym, jednoczęściowym. I budzi we mnie agresję.
Bo nie mam tego problemu. A bardzo bym chciała, jak co roku. Do tej pory.
Zamiast upychać biust i tyłek w kolorowe bikini, oglądam na allegro obrzydliwe, bezpłciowe, infantylne, koszmarne etc. koszule do karmienia. Tylko oglądam, bo nawet zbójecko niskie ceny nie są w stanie mnie przekonać do noszenia bezkształtnego wora z wizerunkiem krowy (dojnej?) w okolicach łona.
Tak, ciągle nie skompletowałam zawartości szpitalnej torby. Nie mam koszul, nie mam szlafroka (bo nie lubię i nigdy nie używam, a nagle się mnie zmusza). Nie mam nawet gumowych klapków pod prysznic. Bo się nie mogę zebrać. Podpasek większych, niż pampersy dla syna, również nie mam. I wielu innych...
W przymierzalni u Hennesa i Mauritza gromadzę nie-wiem-ile rzeczy. Na tyle dużo, że robi się ciasno, wieszaki plączą się ze sobą i niczego nie mogę wysupłać bez strącania reszty na podłogę. Ponieważ konsekwentnie omijam szerokim łukiem dział Mama i staram się ubierać na tym zwyczajnym, posiadam pod ręką niemal całą dostępną rozmiarówkę. Co krój, to inny rozmiar; od eski po 42. W duchu błogosławię wynalazcę biodrówek, dzięki któremu zapinam się w różowo-żółtych, kraciastych, bardzo optymistycznych szortach. Do bluzek, w których świetnie czuje się mój syn wraz ze swoim kulistym akwarium, mam za mały biust. Albo ramiona za wąskie, to brzmi jakby nieco lepiej. Ramiączka bezwładnie opadają i rozłażą się na boki; w bluzce bez ramiączek dekolt odstaje od miejsca przeznaczenia i wygląda cokolwiek żałośnie. Obraz nędzy i rozpaczy.
Ostatecznie wychodzę ze sklepu z trzema rzeczami (płacę łącznie nieco mniej, niż za jedną rzecz z działu Mama) – każda w innym rozmiarze.

- Cześć...! – zagaduje śpiewnie mąż do młodziutkiej, długowłosej blond-znajomej, która z pewnością nie ma żadnych problemów z dobraniem odpowiedniego rozmiaru. Ani kroju. I na pewno nie wie nic o istnieniu rzeczy w rozmiarach większych, niż 36. Podnoszę wzrok znad wieszaka pełnego przecenionych szmatek. Przypominam sobie w mig swoje własne odbicie w lustrze. W szarych rybaczkach, które ledwo obejmują mój brzuch, w poszarzałych, rozczłapanych japonkach, w których wyglądam jak hobbit i w szarej, ciążowej koszulce z odgniecionym spinaczem do bielizy czuję się jakby... szaro. Chcę się zapaść...
- Poznajcie się – rzecze na tę okoliczność mąż i wydobywa mnie zza wieszaka, za którym jednak czułam się nieco bardziej komfortowo. Wyciągam dłoń, pod nosem burczę swoje imię i cedzę przez zęby, że jest mi miło. Kłamię. Tak troszeczkę.
Młoda osoba, posiadaczka nienagannej figury, fryzury, makijażu i całej reszty, szczebiocze coś o pracy, w której aktualnie się spełnia. Wylicza plany na najbliższą przyszłość. Orientacja na samorozwój. Oklaski?
W myślach wracam do własnych planów – prania i prasowania dziecięcej garderoby, kompletowania szpitalnej torby, remontu mieszkania i mycia okien.
O oklaski nawet nie zapytam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz