26.05.2010

54

Mówimy "Mama" – myślimy dużo więcej. Czujemy ciepło słońca podczas wspólnych spacerów, zapachy dobiegające z kuchni o wczesnym poranku, troskliwą opiekę, gdy byliśmy chorzy. – przemawia do mnie w e-mailu EuroFlorist i molestuje, by z dniem 26. maja wysłać rodzicielce bukiet kwiatów. Zawieszam się nad tkliwym tekstem i odczuwam lekką mdłość. Radosne powielanie stereotypów. Jakież to polskie.
Moja, odkąd pamiętam, nie znosi spacerów. Zwykle chodzi na nie za karę. Ciepło słońca najbardziej odpowiada jej, gdy leży plackiem nad Morzem Tyrreńskim. Ewentualnie, gdy na tarasie popija popołudniową kawę i pali kolejnego L&M’a w opcji Link. Kocha zapachy kulinarne, ale z całą pewnością nie o poranku (wtedy się śpi; ostatecznie zjada się szybką kanapkę przed wyjściem do pracy) i najlepiej dochodzące nie z własnej kuchni, a z jakiejś kameralnej trattorii. Opiekuńcza z całą pewnością jest, ale mimo uporczywego grzebania w pamięci nie przywołuję wspomnień z własnych stanów niedomagania. Może po prostu nie posiadam, bo wolę pielęgnować te pozytywne. Ale zaryzykuję, że Mamunia w bamboszach, z czarą gorącego bulionu przy łóżku nieletniego kaszlaka, to z pewnością nie moja Mamunia.
Nie mieścisz się w ramkach, moja droga Matko. I za to należy Ci się największy z oferowanych przez kwiatową pocztę bukietów. I pudło belgijskich pralin.

- Uśmiechnij się – esemesuje D. punkt ósma rano - w twój pierwszy dzień mamy.
Faktycznie.
Mimowolnie się uśmiecham, zalewając wrzątkiem kawę. Zapachu gotującego się w kuchni obiadu ani śladu. Zamiast o spacerze w promieniach słońca i wśród bzykających owadów, marzę – zainspirowana przez zalotnicę – o pedicurze. Wraz z myślą o potencjalnych chorobach syna, przychodzi mi do głowy kupno aspiratora. Bo jeszcze nie posiadam. I do dziś nie wiem, czym (i czy) się różni bulion od rosołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz