11.11.2010

81

Plastikowa pszczoła imieniem Elżbieta wygrywa synowi skoczne melodie, wyzwalając rozbrajający, ośliniony uśmiech.
If you’re happy and you know it clap your hands… Przemycam nikczemnie edukację językową. A co. Wgniatam na przemian kolorowe przyciski i patrzę wraz z synem w migoczące światła. Hipnotyzują; żeby nie powiedzieć, że się obawiam w konsekwencji ataku epilepsji.
Dobę później syn uśmiecha się nie tyle w reakcji na muzykę, ile na sam widok pszczoły. Pamięta. Ściąga usta w dzióbek, unosi brwi. Wytrzeszcz oczu wspomaga intensywnymi ruchami ciała. Cały chodzi. Wyciąga przed siebie dłonie (od pewnego czasu wie, że nie posiada tylko jednej, a odkrycie – przyznać trzeba – miało charakter dość spektakularny) i chwiejnym ruchem, konsekwetnie ponawiając próby, dotyka przycisków. Po krótkiej chwili brak efektów dźwiękowych zaczyna być na tyle irytujący, że syn rezygnuje z subtelnych poczynań i przechodzi do zasadniczego ataku.
Tłucze otwartymi dłońmi w oba przyciski, pomagając sobie dzięciołowatym ruchem głowy. Chce wyjść ze skóry, byle osiągnąć cel. Jest ambitny, myślę sobie. Ale i niecierpliwy. Po mamusi?
Kiedy pszczoła ostatecznie emituje jedną z melodii, syn z lubością tapla się w podziwie dla potencjału własnej dłoni. Lewej; gwoli ścisłości. Jest dumny z siebie, jak nigdy dotąd i uśmiecha się zarozumiale, unosząc jeden tylko kącik ust. Lewy.



Świętując kolejny (piąty? szósty?) wieczór bez kolki (taaak!!!), wyprowadzamy się wraz z mężem z dziecięcego pokoju i przenosimy posłanie do sypialni, w której nie było nas od trzech miesięcy. Pieczołowicie układam słuchawkę elektronicznej niani w okolicach ucha, sprawdzając kilkakrotnie, czy jest włączona. Śpię tak czujnie, że wybudzam się szybciej, niż aktywowana niemowlęcym głosem niania. Jednocześnie nie mogę opędzić myśli, jakiegoż to mam dzielnego i dorosłego syna. Ach.
Kolka radośnie powraca następnego dnia. Szczęśliwie w jakiejś osłabionej, cywilizowanej formie. Syn pręży się i stęka przez około godzinę, co stanowi naprawdę przyjemną alternatywę wobec trzygodzinnego wrzasku, który miał miejsce wcześniej. Fakt, że masaż rzeczywiście pomaga i daje wyczuwalne efekty również nastraja nieco bardziej optymistycznie, niż dotychczasowe poczucie, że czego nie zrobię, to i tak bez większego sensu.
Idzie lepsze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz