24.06.2009

4

W okolicach 2:30 uznaję, że czas najwyższy ulokować ciało pod kołdrą i dać mu odpocząć chociaż te 4 godziny, które mi pozostały do porannego wstawania. Mąż nie ma tego komfortu, bo przed nim piętrzy się jeszcze sterta papierów, które wymagają przeczytania. Siedzi więc.
Z namaszczeniem ustawia lampkę tak, by w żadnym wypadku nie raziła mnie bardziej, niż to konieczne. Zdejmuje nawet ze stołu książkę z białą okładką, która leży centralnie pod lampką, "bo biały za bardzo odbija światło".
Ostatnie manewry kloszem, rzut oka, czy aby na pewno nie mam za jasno... I jeszcze pytanie dla upewnienia:
- Na pewno cię nie razi?
Rozbrojona tą czułością mrużę zalotnie oczęta i z lekką dozą przesady odpowiadam:
- Ależ nie, kochanie... Jest idealnie. Móc przy tobie zasypiać to tak cenne, że zasnę nawet gdybyś świecił mi tą lampą prosto w oczy...
A ponieważ mego męża długo przekonywać nie trzeba, sekundę później czuję się niemal jak na przesłuchaniu za czasów słusznie minionych i mrużę oczęta już nie zalotnie a, rzekłabym, światło-wstrętnie.
Wyrazu twarzy męża niestety nie dostrzegam, bo jawi mi się on jako czarna plama, schowana za snopem światła, ale domyślam się, że mogłoby to być wrażenie bezcenne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz