5.02.2010

21

O ile rzeczywiście syn jest synem, a nie dowcipną córką, która planuje spektakularny coming out w bliżej nieokreślonym czasie, to chyba mogę uznać moje ciążowe zainteresowania za dość logiczne. Posiadanie mężczyzny na pokładzie może przecież tłumaczyć totalny brak chęci na bieganie po sklepach z ciuchami. Z tymi dziecięcymi przede wszystkim. Wliczając bieganie po sklepach on-line. Mogą nie istnieć kaftaniki, mikroskopijne skarpetki, rękawiczki-niedrapki i urocze pajacyki (skądinąd, jak ci ludzie wpadają na te wszystkie nazwy…?). Nie wzruszają mnie spodnie w rozmiarze noworodkowym ani bieliźniano-różowe elementy dekoracyjne, wstawiane wszędzie, gdzie się da.
Posiadanie na pokładzie mężczyzny tłumaczy też brak wewnętrznego przymusu popiskiwania i robienia maślanych oczu na widok cudzych niemowląt. Nie mam. Wręcz odwrotnie.
Orientacja technologiczna zaś - jak najbardziej! Sterylizatory mikrofalowe, laktatory, bazy easyfix i systemy isofix, testy bezpieczeństwa fotelików, szwedzkie meble do dziecięcego pokoju (no oczywiście, że chodzi o samodzielne skręcanie), adaptery do samochodowych pasów bezpieczeństwa i wózki, wózki, wózki!
Szaleństwo.

Mąż tymczasem pochłania pstrąga przyrządzonego na parze, podanego w zacnym towarzystwie warzyw na patelnię (tak, mrożonki rządzą). Po godzinie melduje, że jest głodny i serwuje sobie porcję śledzi po staropolsku. Całość zagryza (przepija?) truskawkową activią.
Myślę, że może dobrze byłoby przy następnej okazji przystawić głowicę aparatu usg do brzucha męża, zamiast mojego.
Ten milion dolarów za męską ciążę wciąż jest aktualny...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz