9.02.2010

23

W urodzinowy poranek patrzę na męża, który rozkosznie się przeciąga… Otwiera jedno oko, potem drugie… Przygląda mi się badawczo, po czym leniwie rzecze:
- A ty masz dzisiaj urodziny... – i uśmiecha się, a ja już czuję, że zaraz solidnie zaskoczy mnie prezentem. – No, – ciągnie dalej, znacznie bardziej żwawym tonem - to prezent ode mnie masz już w brzuchu.
I wyskakuje z łóżka, galopując wprost do komputera.
Nie pomyliłam się, co do zaskoczenia.

Bilans...?
Generalnie rzecz biorąc, w stosunku do ostatniego roku, dodatni: plus jedno dziecko, plus 3 cm w obwodzie, plus kilogram masy ciała (circa, bo waga się zepsuła; ergo: minus jedna waga), plus nowa fryzura, plus trzy tuniki współgrające z legginsami (bo liczba par spodni, które zapinam, drastycznie maleje; minus połowa garderoby, zatem), plus tytuł magistra, zdobyty jesienią ubiegłego roku.
Że same plusy, to ciężko powiedzieć. Ale jednak, generalnie, bilans dodatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz