20.04.2010

40

Wracamy z zakupów, taszcząc nieporęczne pakunki. Mnie trafiają się te najlżejsze, co wcale nie oznacza, że gabarytami nie przerastają całej reszty. Mąż w gentle-męskim geście otwiera przede mną drzwi, łączące garaż z klatką schodową. Uchyla byłoby może słowem bardziej adekwatnym. Obijając się o futryny proszę:
- No otwórz szerzej te drzwi.
Mąż niezwłocznie spełnia postulat i pod nosem dodaje:
- Uwolnić orkę...?

Cóż, u progu III trymestru udawanie smukłej i zwinnej gazeli byłoby raczej mało rozsądne. Nie zmienia to jednak faktu, że moje gabaryty zwiększają się w tempie szybszym, niż życzyłby sobie tego mój mózg, który ostatnio miewa poważne trudności z oceną przestrzeni niezbędnej do manewrowania moim ciałem. Wciąż nie mogę się nauczyć, by wąskie przesmyki między meblami pokonywać raczej przodem, niż bokiem i w rezultacie raz po raz klinuję się między krzesłami zdecydowanie za ciasno ustawianymi przy stołach. Pomijam już przeżywaną wówczas żenadę, że oto się, proszę państwa, nie mieszczę! (bo przecież na ogół nie zasiadam przy stole w samotności), ale najbardziej żal mi syna, który z impetem obrywa kantami oparć. Liczę na wyrozumiałość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz