27.04.2010

44

Niedzielę, wraz z przyszłą babcią D., spędzamy iście po katolicku – w galerii handlowej. Przez kilka godzin prowadzimy nieprzyzwoicie konsumencki tryb życia. Babcia, przejęta swoją przyszłą rolą społeczną, wiedzie w tej materii prym i wydaje w szale zakupów astronomiczne kwoty na garderobę wnuka. Widząc mieszankę obłędu i szczęścia w jej oczach, nie mam sumienia przerywać jej slalomu między półkami w dziale ZARA Baby. Tym sposobem wzbogacamy się o pięciopak bodów, trzy pajace, dwupak rampersów (tak, tak – powoli opanowuję to słownictwo) i dwie bawełniane czapki.
W efekcie ubocznym dziecięcych zakupów wreszcie odkrywam w sobie pociąg – nie tyle do niemowlęcych ubrań, co do mikroskopijnego obuwia. Rozwala mnie, proszę państwa, na łopatki i ani myślę się przed tym bronić. Niemniej widząc połyskujące, cekinowe baleriny w rozmiarze 7 cm, cieszę się niezmiernie na myśl o płci mego dziecka.

Ponieważ przyszła babcia D. pozostaje u nas do poniedziałkowego poranka, w niedzielny wieczór przegrywamy z mężem bitwę o pilota i zostajemy skazani na co prawda bierny, wszak jednak udział w telewizyjnym tanecznym show tvn, które generalnie przyprawia nas o zgrzyt uzębienia. Postanawiam i z takiego obrotu sprawy wynieść jakieś korzyści, więc skrupulatnie wypytuję mamę o to, kto de facto jest kim w tym programie. Przy okazji poznaję kilka polskich i zagranicznych gwiazd, o których istnieniu z jakiegoś powodu do tej pory nie słyszałam.
Kiedy przyszła babcia oddaje się rozkoszy i w samych superlatywach przemawia na temat swego ulubionego tancerza (zaiste, całkiem przyjemnego), mąż (dotąd milczący) nagle stwierdza:
- Z całą pewnością nieprzyjemnie pachnie mu z ust.
- ???
– mamie odbiera mowę. Ja także zastygam z wrażenia, próbując zrozumieć tok myślenia mojego mężczyzny.
- No, – wyjaśnia pospiesznie mąż – jakiś defekt musi mieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz