Wciskam na blond główkę beżową czapkę z daszkiem, zapinam rzepy sandałków. Numer 21; powoli robią się za małe. Sadzam syna w wózku i przekazuję ster mężowi. Męska wyprawa w miasto.
- Odpocznij trochę… – z troską w głosie zleca mąż, fundując mi słodkie, popołudniowe sam na sam. Uśmiecha się, zamyka furtkę. Syn odczynia podręcznikowe papa.
Zamykam drzwi od domu, podpieram je plecami i biorę głęboki oddech. Cisza gwiżdże mi w uchu.
Staję przy zlewie, rozkręcam butelki po mleku i herbacie, zbieram gary z kuchenki, opróżniam zmywarkę… Szum wody z kranu, podmuch wiatru z uchylonego okna… Prawie jestem na wakacjach. Ścieram resztki sosu pomidorowego z krzesła do karmienia. Mija pół godziny.
Szczotką od odkurzacza wymiatam spod sofy plastikową, czerwoną kulę. Odkrywam panele spod warstwy kurzu, drobin poszarpanego styropianu, płatków tynku i niewielkich grudek błota. Remont i dziecko. I murarz/tynkarz/syfiarz. Partacz.
Wciągam do odkurzacza coś, co zmienia mi go na moment w rozjuszonego grzechotnika. Uznaję prędko, że chyba jednak nie będę się zastanawiać nad tym, co to było.
Odpoczywam tak skutecznie, że chwilę później usilnie próbuję odkurzyć wzór z płytek w przedpokoju. Taki jakiś… podchwytliwy.
O 18:39 zasiadam przed telewizorem. Dojadam ogórka z obiadu. Odpocznij trochę dźwięczy mi w uszach, jak niewypełniony obowiązek. Włączam coś, skaczę po kanałach. Wakacyjna ramówka, uwielbiam. Zerkam przez okno. Syn uwieszony na ramieniu ojca wyjmuje ze skrzynki pocztę.
Koniec wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz