5.08.2011

104

Jakby mi się gdzieś rozpłynął ten miesiąc. Jakby mnie nie było i w ogóle niczego. Miesiąc nocnych pobudek, zapachów farby, zmian, zmian, zmian…



Syn eksploruje nowe lokum bez zbędnego obciachu. Przestawia domowe sprzęty, zostawia pieczątki z linii papilarnych na szklanej ławie, telewizorze i szybie kominka… Dobrze, że lato. Choć wcale nie wygląda. Zasuwa po schodach bez balustrady, a ja za nim. Drapie paznokciem tapetę, położoną w pocie ojcowskiego czoła. Naciska przyciski ekspresu i parzy kawę. Najchętniej 17 razy dziennie. I okrasza ten rytuał rubasznym śmiechem. Kończy rok, chodzi za rękę i skreśla z planu dnia drugą drzemkę. Bawi się z ojcem w chowanego, wykorzystując sosnową szafę, porzuconą bez sensu na środku pokoju. Tymczasowo, bo remont. Rozśmiesza mnie nieprzypadkową mimiką i śmieje się z moich żartów; szczerze, serdecznie…
Dorośleje, tu, na nowym. I wygląda na szczęśliwego.



Ja, w pralni, wieszam na suszarce granatowe spodnie moro… Syn śpi 2 piętra wyżej. Kontrolka elekronicznej niani komunikuje, że rzeczywiście śpi, że spokojnie, że nic się nie dzieje. Te 2 piętra wyżej. Nie jestem przyzwyczajona. A kiedy już ta kontrolka zmienia zdanie, i kiedy lecę z jęzorem na brodzie, te 2 piętra, i wpadam do dziecięcego pokoju, to dyszę… Dyszę, przemieszczając się po własnym domu. Paranoja, myślę. Albo mam kiepską kondycję, albo dom za duży.
Więc wieszam te spodnie moro… I się zastanawiam, jak wiesza się różowe falbany… I czy są różowe moro…? I co z Jego garderoby nadałoby się dla Niej…?
Tak się tylko zastanawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz