14.08.2011

107

W rok i blisko 3 tygodnie od dnia, w którym położna wydobyła ze mnie człowieka, ów człowiek przyjął wyprostowaną postawę ciała (co czynił zresztą już od kilku miesięcy, siejąc złudne nadzieje, jakoby miał zacząć biegać w wieku nieprzyzwoicie młodym), wyciągnął ramiona do przodu, przybrał minę zwycięzcy i pomaszerował samodzielnie wprost do matki. Do matki z obłedem w oku; obłędem szczęścia, rzecz jasna i szczerzącej w uśmiechu górne szóstki. I popiskującej idiotycznie, jakby na głowie wyrósł jej przysłowiowy blond-gąszcz i zasiał spustoszenie wśród zwojów mózgowych.
Uczynił krok, następnie trzy, by chwilę później przejść kolejne osiem. Tak więc syn chodzi, proszę państwa. Z małym zastrzeżeniem, że tylko w stronę rodzicielki. Do babci, ojca i wszelkich postronnych konsekwentnie udaje się na czworaka.
Trzynasty nie od dziś (wczoraj?) jest dla nas przyjemnie zaskakujący :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz