7.05.2010

47

W miarę, jak przybywa nam okołodziecięcych gadżetów, przestrzeń w naszym M systematycznie się kurczy. Prosto z Kopenhagi, po starszym o 2 lata kumplu, przyjechał do naszego syna komplet ubrań na co najmniej rok życia nieletniego oraz piękny fotelik samochodowy, na który nie mogę przestać się gapić. W ramach ciążowej gimnastyki biegam z nim do garażu i z lubością wpinam go w pasy (wyprost zwojów nadchodzi…).
Rozkładam na łóżku sterty bodów, śpiochów i pajaców. Obok nich sieję czapkami, skarpetami, niedrapkami i spodniami. Planuję wielkie pranie, ale uporczywy deszcz za oknem skutecznie mnie powstrzymuje. Bo wizja jest taka, że garderoba w promieniach słońca buja się i suszy na balkonie. A od wizji, jak wiadomo, się tak łatwo nie odstępuje. Tak więc czekam na poprawę aury.
Czekanie urozmaicam sobie plądrowaniem allegro. Zaczynam się zastanawiać nad stworzeniem programu profilaktyki uzależnień od tego wirtualnego hazardowa. Bo że hazardowo pod tą wdzięczną, szczęśliwą nazwą uzależnia, to nie mam już cienia wątpliwości.
Zaraz po tym, jak wygrywam kilka sztuk ciążowej odzieży, udaję się na dział dziecięcy. Licytuję bazę do fotelika i nabywam matę do przewijania. Mata materializuje się w moim mieszkaniu dzień później i swoim gigantycznym wręcz rozmiarem wywołuje we mnie histeryczny atak śmiechu. W panice oplatam ją centymetrem krawieckim i z ulgą (ale i z lekkim niedowierzaniem) stwierdzam, że jednak powinna się zmieścić na przewijaku, którego kupno pozostaje jeszcze w sferze planów. Mata, poza tym, że lekko podśmierduje sztucznym tworzywem, wydaje się solidnym akcesorium. I hipnotyzuje mnie prawie tak, jak fotelik.
Ale najsilniej hipnotyzuje mnie e-mail potwierdzający złożenie zamówienia na dziecięcy bolid, który ma zapukać do naszych drzwi za tydzień. Pomimo podjętych i niemal niepodważalnych decyzji sprzed kilku miesięcy, dodaliśmy do koszyka wersję trójkołową. Tańszą, jak się okazało, o około połowę dziecięcego łóżeczka. A że cięcia kosztów są jak najbardziej wskazane, postanowiliśmy dobrowolnie zrezygnować z jednego koła.
Ma jechać, mimo to.

W szkole rodzenia jest nas około dwudziestu. Plus przedstawiciele gatunku męskiego w liczbie mniejszej, aczkolwiek i tak imponującej. W konkurencji na wielkość brzucha odpadam w przedbiegach, pomimo że syn mój – jak się okazuje – wcale nie wydaje się być najmłodszy. Ot, skromni jesteśmy po prostu.
Kiedy po 3,5-godzinnym(!) wykładzie na temat pielęgnacji noworodka próbuję podnieść się z krzesła, mam wrażenie, że kręgosłup rozszedł się gdzieś po całym moim ciele, a pośladki wklęsły mi na amen.
Zdecydowanie bardziej odpowiada mi gimnastyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz