26.05.2010

53

"Umów się do fryzjera." – nagabuje mnie internetowy przewodnik po ciąży. Skądś wie, że powinnam. Kompletnie niepotrzebnie jednak nagabuje, bo po obejrzeniu zdjęć z niedzielnego spaceru (o-matko-jedyna-jak-ja-wyglądam!!!) jestem już umówiona i w zasadzie przeglądam strony internetowe dla zabicia czasu, który pozostał mi do wyjścia z domu.

- Tylko jakoś ładnie się ostrzyż – esemesuje mąż.
- Nie, ostrzygę się brzydko – ironizuję w odpowiedzi. Czy ja się kiedyś nieładnie ostrzygłam?
- No wiesz, po ostatnim razie nie jest to wcale takie nieprawdopodobne – Najwyraźniej. Strzelam rutynowego focha; bez długofalowych konsekwencji. Ostatecznie chyba ma rację.

Fryzjer przynależy prawdopodobnie do obozu wroga i oświadcza, że cieszy się na moją decyzję o zmianie, bo poprzednim razem solidnie go zaskoczyłam.
- Właśnie tak się dziwiłem ostatnio, skąd taka klasyczna fryzura... Przecież pani woli odważniejsze – waży słowa, cedzi jedno po drugim i bawi się w dyplomatę, zamiast wprost powiedzieć, że dałam ciała.
- No wiem. Wieje nudą. – przyznaję.
Po pół godzinie wyłaniam się spod wirujących kłaków i stwierdzam optymistycznie, że oto znowu posiadam twarz. To miłe uczucie.



Lekarz przystawia głowicę ultrasonografu do mojego brzucha. Na monitorze jawi się Dziecię. Z gracją odwraca twarz ku publiczności. Nie śpi. Zachłannie łyka wody płodowe. Ma usta po mamie, tak mi się wydaje.
- Znamy płeć? – pyta lekarz.
Choć teoretycznie znamy od 14-tego tygodnia, to pytanie ciągle mrozi mi krew w żyłach. Boję się różu i falban, nastawiłam się psychicznie na potomstwo płci męskiej, choć sobie obiecywałam, że żadnego nastawiania, dopóki nie będzie 100% pewności.
- No ma być chłopak, ale proszę jeszcze tak na wszelki... – sugeruję.
- O, widać jajka. – oznajmia lekarz śmiejąc się do monitora – Widzi pani? Tak buńczucznie nimi potrząsa – teraz już wręcz rechocze.
Synu, zachowuj się. Synu.
Okazuje się, że wcale nie tak buńczucznie. Po prostu podczas badania ma czkawkę.
Dokonując pomiaru obwodu głowy, lekarz stwierdza, że dzieciątko jest niemałe. Fakt, że ta kwestia pada akurat przy tym pomiarze nie napawa mnie zbytnim optymizmem. Niemniej szacowana waga 1730 gram wydaje się plasować syna gdzieś w granicach norm. Się pocieszam.



W komunikacji miejskiej spotykam, jak dotąd, dwa rodzaje współpodróżujących. Dwa rodzaje, ale w obrębie jednej płci. Mojej. Płeć przeciwna nie wykazuje żadnych specyficznych zachowań, indukowanych widokiem brzucha.
Rodzaj pierwszy dopada mnie tuż przy drzwiach i z uśmiechem na twarzy ustępuje miejsce siedzące, niemal nalegając, gdy stawiam lekki opór. Nie przywykłam, no naprawdę.
Rodzaj drugi bacznie obserwuje sytuację za oknem. Wpatruje się w przechodniów, w samochody, drzewa i drogowe znaki poziome, byle tylko nie dostrzec mojej obecności. Komedia. Nie chcąc krępować delikwentki, unikam kontaktu wzrokowego, niemniej nie mogę sobie odmówić peryferycznej obserwacji. Patrząc leniwie przed siebie, kątem oka dostrzegam, jak wzrok kobiety powoli osiada na moim brzuchu, zawiesza się na nim i tkwi. Więc jednak nie jestem przezroczysta. Ewidentnie mnie dostrzega.
Wystarczy lekki ruch moich gałek ocznych, by przegnać zahipnotyzowane spojrzenie. I znów uporczywa analiza natężenia ruchu, niemal zespolenie z szybą. Bawię się setnie.
Nie mam w zwyczaju sadzania brzucha na kolanach osoby siedzącej i wymuszania odstąpienia miejsca. Nie uważam, żeby sam fakt ósmego miesiąca upoważniał mnie do zawłaszczania sobie określonych terytoriów, szczególnie, że czuję się naprawdę fantastycznie.
Z rwą kulszową można żyć. I stać w autobusie, naprawdę.
Ale obserwacje są bezcenne. Mamy barwne społeczeństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz