1.07.2010

59

- Ale dlaczego nie chce pani tych z samą cetyryzyną? – pyta lekarz w centrum dyskusji nad doborem leku przeciwalergicznego, bez którego powoli przestaję móc egzystować. Nawet byle jak. Pyłki szaleją, chusteczki higieniczne na przemian z ręcznikiem toaletowym schodzą w zastraszającym tempie.
Tłumaczę się więc pokrótce z antypatii do efektu ubocznego, jakim jest totalnie rozwalająca senność i w tenże sposób argumentuję zasadność stosowania preparatu z pseudoefedryną.
- A co pani przeszkadza senność na zwolnieniu? - z trudem opanowuję armię nieuprzejmych ripost, które cisną mi się na język i cierpliwie tłumaczę, że L4 nie zwalnia przykładowo z piętrzących sie prac domowych, których w pozycji horyzontalnej, bujając się gdzieś między snem a jawą raczej nie da się wykonać.
- Poza tym – dodaję – nie lubię być taka otumaniona.
- Wie pani, kobiety w ciąży tak, czy inaczej, z reguły są nieco otumanione – konstatuje pan doktor.
Plask – dostaję niniejszym w twarz z liścia i mam ochotę zagryźć. Gotuje się we mnie, gałki oczne podbiegają krwią. Protestuję przez zaciśnięte zęby, że może niekoniecznie, i że może nie stereotypizujmy.
Przeżywam cios jeszcze przez kolejne kilka godzin i szlag mnie jasny trafia, mówiąc oględnie.

Dzień później, rozpieszczając się troszeczkę, przygotowuję sobie kąpiel. Odkręcam wodę, reguluję temperaturę, prysznicem spłukuję niewidzialny brud z wanny, przełączam strumień wody z prysznica na kran i zatykam odpływ. Odwieszam słuchawkę prysznica na ścienny uchwyt i…
Z powrotem przełączam wodę na prysznic. W sekundę (no może trzy, zanim skojarzyłam) mam mokry łeb, zalaną pralkę, kałużę wody w łazienkowym wózku z kosmetykami, schlapane wszystkie pudry/maskary/perfumy/cienie/i-inne oraz mokrą podłogę.
Nie wiedzieć czemu, zanoszę się śmiechem. Patrzę w ochlapane lustro i widzę tysiąc odbić własnej durnowatej, roześmianej, mokrej twarzy. Naprawdę jest mi wesoło.
Mężowi mniej.

Dwa dni później, w umywalce pełnej wody, piorę dla syna trampki z odzysku (wiem, jeszcze przez 2 lata będą na niego za duże, ale nie mogłam się oprzeć – jak wspominałam, dziecięce obuwie kręci mnie nieprzeciętnie). Trę i szoruję gumową małpę przypiętą do rzepa. Trampek tonie. Rzucam się więc na ratunek i energicznie ściskam go w dłoni, by opróżnić z nadmiaru wody.
Nie muszę wspominać, że z fizyki nie byłam nigdy orłem.
Woda chlusta z nieszczęsnego trampka na mój brzuch i nogi. Obficie zrasza podłogę. We własnym domu po raz kolejny stoję w kałuży.
Nie wiedzieć czemu, tym razem nie zanoszę się śmiechem. Tym razem bluzgam.

Jedząc pomidorową, szczególnie uważam na makaron. Bo lubi chlapać, a z chlapaniem nie mam ostatnimi czasy zbyt dobrych skojarzeń. Ostrożnie wsuwam do ust kolejne łyżki pełne zupy, odprowadzając wzrokiem każdą spadającą kroplę. Szczęśliwie wszystkie lądują w talerzu, nie na mojej bluzce. Ponieważ gotował mąż, zupa jest z tych najlepszych na świecie. Gdy ostatnia łyżka znika w moim żołądku, korzystam z chwilowej nieobecności osób trzecich (a nawet drugich), przechylam pusty talerz i oblizuję brzegi (tak, czasem pieprzę konwenanse).
Resztka zupy, której naprawdę-nie-było-w-talerzu, wylewa się wprost na mój dekolt, przyozdabiając bluzkę drobnymi, pomarańczowo-tłustymi plamami.

Po serii powyższych (i niestety wielu im podobnych) wydarzeń zaczynam się skłaniać ku weryfakcji własnych poglądów dotyczących wspomnianego otumanienia.

Mam wrażenie, że tak jak mężczyznom w określonych momentach krew odpływa z mózgu do pewnego organu, tak kobiecie w ciąży krew spływa z mózgu do brzucha – stwierdza Natalia Przybysz w listopadowym Zwierciadle - I kobieta nie jest w stanie pojąć, co się z nią dzieje. Im większy brzuch, tym mniejsza głowa.

Pozostawiam panie (i panów?) z tym cytatem. Oraz z niedookreślonym poglądem na temat otumanienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz