15.07.2010

63

Biurokracji nienawidzę szczerze i oddanie. Biurokracji się boję. Biurokracja mnie obezwładnia; paraliżuje wręcz. I skutecznie psuje mi humor. I mnie zniechęca do działania.

Na służbie zdrowia, jak przystało na dziecko wychowane w otoczeniu niemal samych medycznie zorientowanych osób, nie znam się kompletnie. Nie umiem się poruszać po szpitalach i przychodniach a o NFZcie wiem mniej więcej tyle, że istnieje.

Okazuje się jednak (werble proszę, będzie błyskotliwa konstatacja), że macierzyństwo zobowiązuje. Na przykład do stawiania czoła własnym fobiom i do udowadniania samej sobie, że się da.
Się da na przykład przeżyć nic-nie-załatwienie w trącącej PRL-em przychodni A i średnio uprzejme odesłanie do przychodni B (w której to po PRL-u ani śladu – i jest to dobre). Się da w przychodni B (pomimo, że już się ma silną awersję) wypełnić druk naszpikowany tajemniczymi pojęciami (Czytaj legendę, kochanie. Tu wszystko jest wytłumaczone – przysmradza mąż) i wyjść ze świadomością, że się ma położną środowiskową. Się ma, choć się nie widziało kobiety na oczy i się nie zna nawet podstawowych danych osobowych. Niech żyje spontan.
Przecież lubię niespodzianki.



Kiedy młoda lekarka w szpitalu analizuje wydruk naszego ktg, ja powoli pakuję pochwycone wcześniej ulotki i totalnie wyluzowana zbieram się do wyjścia. Zatrzymuje mnie jednak krótka kwestia, rzucona – jak mi się wówczas wydaje – tonem pełnym podejrzeń, niepokoju i skupienia.
- Czy do tej pory z ciążą wszystko było w porządku? – dostaję obuchem w potylicę. Potwierdzam chwilę po tym, jak się otrząsnęłam i boję się pomyśleć, co usłyszę za chwilę.
- I nie brała pani żadnych leków? – zaprzeczam i mam ochotę poprosić o ręcznik, by zetrzeć strugę potu, która płynie wartko po moich plecach.
- I ruchy pani czuje? - jeb!, za przeproszeniem, obuch po raz drugi, jakby nieco mocniej.

I choć czuję je i widzę doskonale, jest mi słabo z przerażenia.

Po badaniu, którego w moim mniemaniu nie miało w ogóle być, nie wiem kompletnie nic. Nie wiem po co i dlaczego. I nie słyszę wyjaśnienia, że całe zajście miało charakter rutynowy, choć potrzebuję tego wyjaśnienia, jak jasna cholera.
Z kołowrotem w głowie wychodzę ze szpitala. Szczęśliwie tego samego dnia widzę się z moim lekarzem, który zachwyca się stanem syna i nie ma do mnie żadnych nieoczekiwanych, stresogennych pytań. Młody wierzga radośnie i stepuje po dnie macicy, torując sobie drogę do celu.
Czuję, że toruje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz