21.07.2010

65

- Może to te skurcze... jak one się nazywały? Toni Braxton? – indaguje mąż, gdy po kilku godzinach twardy jak skała brzuch zaczyna mnie bezczelnie pobolewać. I choć przez całą noc koniunktura się wcale nie poprawia, nie ma wątpliwości, że to-nie-to. Młodzież aktywna, w formie i raczej spokojna. Do szpitala więc nie jedziemy, rodziny łasej na telefony również nie zawiadamiamy. I słusznie, jak się okazuje, bo koncert Toni Braxton, choć przydługawy, kończy się z samego rana, nie przynosząc żadnych szczególnych zmian.
Po porannej kawie urządzam więc sobie rejs na odkurzaczu, walczę z garami w kuchennym zlewie i tuż po prysznicu funduję sobie manicure. I oko maluję, po czym stwierdzam, że z zadbaną dłonią i zalotną rzęsą brzuch się jakby mniej rzuca w oczy. I kaczy chód jakby mniej przystoi, więc automatycznie lepiej wyglądam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz