8.07.2010

60

Wbrew temu, co może sugerować blogowa cisza w moim wydaniu, wciąż pozostaję w wersji 2 w 1. Syn, średnio kilkanaście razy na dobę, ostentacyjnie wypina ku światu tylną część swego niewielkiego ciała i tym samym dość jednoznacznie komunikuje, gdzie ma plany związane z przyjściem na świat.
Się nie wybiera, mówiąc krótko.

A. wpada do nas któregoś słonecznego popołudnia z kilogramem czereśni i wiązką kwitnącego groszku. Już jest strzaskana na heban, a nad Adriatyk przecież dopiero się wybiera. Wnosi nam do mieszkania piękny, wszak boleśnie odległy wakacyjny nastrój. Zostawia klucze od mieszkania i recytuje instrukcję obsługi kwiatków doniczkowych, którymi pod jej nieobecność się zajmiemy. Raczy nas opowieścią o kupowaniu kostiumu kąpielowego pod wpływem alkoholu (podobno świetna metoda na podniesienie zakupowego nastroju u zakompleksionych), chwali moje jogurtowe ciasto z wiśnią (no pewnie, że zasłużyło), po czym brutalnie nas zostawia. Przed wyjściem poucza jeszcze nasze potomstwo, co do terminu opuszczenia maminej macicy. Bo chce zdążyć wrócić.

Kiedy po pierwszym KTG pielęgniarka zaprasza mnie na-za-tydzień, myślę sobie, że o matko, to już teraz tak będzie, że co chwilę na to KTG... I zaraz przytomnieję, że nawet jeśli, to stan ten nie potrwa nawet miesiąc. Może tydzień, może trzy. Ale to byłoby na tyle. Bo deadline jednak nieubłaganie się zbliża.
W domu łapię się na obsesyjnym myśleniu. Że to już. Że to się dzieje naprawdę. I że wcale nie potrwa to długo, choćby się wydawało, że trwa.
Zastanawiam się, jak przez ostatnie pół roku udało mi się niemal w ogóle nie myśleć o porodzie. I zastanawiam się, czy istnieje sposób na powrót do tamtego stanu umysłu. Bo ta panika wcale mi się nie podoba. Choć ma też swoje dobre strony.
Stroną dobrą paniki jest między innymi jej funkcja mobilizująca. Głównie do spakowania torby. Toreb. Bo okazuje się, że człowiek, z którym wyjdę ze szpitala posiada dość rozległe potrzeby, mierzone między innymi gabarytami paczki z pieluchami i rozmiarem rożka. A więc toreb.

O ile pakowanie pachnących chusteczek, wyprasowanych kaftaników i rozczulająco małych pampersów może wprawiać w lekką euforię, o tyle pakowanie gigantycznych podpasek, szkaradnych siatkowych majtek i ręczników w ponurych kolorach dość skutecznie potrafi sprowadzić do parteru. Wizja wdrożenia w użycie tych wszystkich akcesoriów na pewno nie ma nic wspólnego z rozkoszą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz