2.03.2010

26

Młodzież zameldowana pod moim żołądkiem wyraźnie kontestuje podróże samochodem, trwające dłużej, niż 2 godziny. Tym samym czterogodzinne siedzenie w pozycji rajdowca okupuję kolejnym piekielnym bólem w rejonie prawego więzadła i kolejną dziurawą nocą, spędzoną po części śpiąc, po części drepcząc wokół stołu i zahaczając za każdym razem wspartym o biodro łokciem o ostre i sztywne liście juki.
W kotłowni awaria, prawdopodobnie naprawiana nocami, więc spacery w świetle księżyca, przy zimnych kaloryferach wcale mnie nie podniecają.

Rankiem wychodzę spod prysznica i równomiernie rozprowadzam po twarzy krem nawilżający... puder... Kątem oka, jakby mimowolnie, widzę się w lustrze w całej okazałości. Odnoszę wrażenie, że na wypukłym brzuchu, tuż pod pępkiem delikatnie zarysowuje się pionowa, ciemna linia.
Rzęsy przyczerniam maskarą. Zaszalałam. Niby dlaczego w ciąży nie mam być piękna? Na paznokciach subtelnie połyskuje bezbarwny lakier.
Przechodząc do fazy ubierania stwierdzam, że mam to wszystko w dupie i na niedopinające się dżinsy naciągam mocno już dopasowaną, żeby nie powiedzieć przyciasną, bluzę dresową.
Z pomalowanym okiem, względnie wyglądającym manicurem i w dresie jadę do hipermarketu. W kolejce do kasy robi mi się słabo i zostawiam z całym majdanem męża, sama wędrując na pobliską ławkę.

Ot, ciąża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz