15.03.2010

33

O 4:00 podświetlam komórkę i stwierdzam, że oto jestem wyspana. Szybko, jak na tę porę, liczę w myślach, że spałam cztery godziny i równie szybko dochodzę do wniosku, że to za mało, jak na moje potrzeby. Syn sprzedaje mi kilka serdecznych kopniaków. Też nie śpi.
Mile zaskoczona odnotowuję brak jakichkolwiek ciążowych dolegliwości – bólów kręgosłupa, więzadeł, czy stawów biodrowych. Nawet do toalety udaję się bardziej z rozsądku, niż z potrzeby.
Leżę na wznak z szeroko otwartymi oczami i co parę chwil szturcham w bok pochrapującego męża. Nie żebym nie mogła przez niego zasnąć, ale chrapanie samo w sobie mnie irytuje.
Analizuję ewentualną trajektorię lotu regału, wiszącego centralnie nad naszymi głowami; jak nic, w razie awarii dostałabym kantem między oczy.
O 5:02 ponownie zerkam na zegar i nie mogę się nadziwić, jak szybko mija czas w bezśnie. Dwadzieścia pięć minut później zauważam, że za oknem zaczyna się przejaśniać, jednak dopiero po kolejnych trzydziestu minutach robi się na tyle jasno, że daję radę odróżnić litery w Sprawiedliwości Owiec.
Nie zauważam nawet, kiedy syn na powrót zasypia. O 7:30 robię się senna, jak zawsze po dwóch rozdziałach wspomnianej książki. Budzę się o 9:22 – zaspana, rozlazła i kompletnie klapnięta.
Jednak trzeba było wstać o 4:00.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz