10.03.2010

30

- O nie, nie będę się napraszał – strzela focha przyszły tata i odmawia kolejnej próby przyjęcia ciosów syna. Po chwili stawia też ultimatum – Daję mu czas do końca marca. Potem mu nie odpuszczę.
W obliczu takich okoliczności nie mamy więc wielkiego wyboru. Tak więc trenujemy z synem bliżej nieokreślone sztuki walki (coś pomiędzy capoeirą a futbolem) i pracujemy nad stosowną muskulaturą. Młody preferuje aktywność bezpośrednio po matczynych posiłkach, nie licząc się specjalnie z moją potrzebą ustabilizowania pozycji pokarmu w układzie trawiennym.

Pomiary obwodu brzucha przy użyciu centymetra krawieckiego postanawiam zarzucić po tym, jak wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi odnotowuję spadek o 1 cm. I nie szkodzi, że z ośmiu par spodni zapinam tylko cztery, z czego dwie w wersji ciężarowej, ani że pasta do zębów, zamiast kapnąć mi z ust wprost na podłogę, zatrzymuje mi się nieoczekiwanie na brzuchu. Najwyraźniej skądś mi ubywa, by przybyć mogło gdzieś. Bo że przybywa, nie ma wątpliwości.

- No nie mogę!!! Jak ci brzuch urósł!!! – wykrzykuje A., wchodząc z każdą sylabą na co raz to wyższe tony i wpatrując się z niedowierzaniem w okolice mojego pępka. Nie widziała mnie od blisko dwóch miesięcy, co może w jakimś stopniu tłumaczyć jej osłupienie. Robi coraz większe oczy i spogląda na mnie, jak na kosmitę.
- No wiesz, w końcu to piąty miesiąc... – próbuję ratować sytuację i opanować nieco egzaltację przyjaciółki.
- Piąty!!!??? O matko, no rzeczywiście. Wiesz co, to w sumie jest raczej mały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz